sobota, 17 września 2011

MAKARA SANKRATI

Powinnam poczekać z tym wpisem do zimy, do moich urodzin. Ale notka w książce Kingi Choszcz zmusiła mnie do uśmiechu i pomyślenia sobie: "Ha!".
Otóż 14. stycznia Hindusi obchodzą święto przejścia Słońca w znak Koziorożca (makara to znak Koziorożca, sankrati znaczy przejście), przejścia Słońca na półkulę północną. Uważają go za najważniejszy dzień w roku, rozpoczynający sześciomiesięczny okres pomyślności. Przez następne pół roku w realizacji zamierzonych celów będzie pomagała siła czerpana ze Słońca, które symbolizuje wiedzę, wewnętrzne światło i mądrość.
Święto obchodzone jest w piękny sposób, najczęściej poprzez puszczanie kolorowych latawców - symboliczną ofiarę dla Słońca.
Zatem urodziłam się w szczególnym dniu:) na następne urodziny przygotuję latawce!



Kinga Choszcz,
Pierwsza wyprawa. Nepal,
2011, wyd. Bernardinum,
seria Biblioteka Poznaj Świat

poniedziałek, 12 września 2011

czwartek, 8 września 2011

Sok w kartoniku

Lubię kupować mojej małej Klusce soki w kartoniku, z rurką. Rozczula mnie, gdy swoimi małymi rączkami trzyma kartonik i w skupieniu pije sok przez rurkę. Przypomina mi się moje dzieciństwo. Moja mama też zawsze miała w zapasie dla mnie sok w kartoniku.
Zabawne, jak drobne przedmioty, czy czynności potrafią przywołać wspomnienie bycia dzieckiem, wspomnienie beztroski. Gdy pomyślę "dzieciństwo", przypominam sobie moje zielone kalosze z pomarańczową podeszwą, Pepsi-Colę pitą na spacerach z dziadkiem, chodzenie po śladach ptaków na śniegu i soki w kartoniku.
Następnym razem na przechadzce z Kluską kupię dwa kartoniki soku - jeden dla Kluski, drugi dla siebie:) 

środa, 7 września 2011

Banalna historia o miłości

Zawsze ma na sobie krótkie spodenki, odkrywające połowę uda. Koszulka przywiera od potu do pleców. Na stopach halówki. Zawsze ubrany tak samo, o stałej porze, w konkretnym miejscu. Z piłką. Podbija ją kolanem, stopą.
Widuję go co dzień, w przejściu między blokami. Z nudów zastanawiam się, dlaczego trenuje akurat w tym miejscu. I wymyślam ją. Ona wychodzi na balkon, zapalić papierosa. Opiera się łokciami o barierkę i pali. Wtedy on ma trzy minuty, żeby na nią popatrzeć. Najpiękniejsze trzy minuty jego dnia. Tak, zakochany piłkarz.
Aż w końcu, pewnego wietrznego dnia, ona przechodzi obok niego. Jemu serce zaczyna szybciej bić, z większą gracją poczyna podbijać piłkę. Ona kojarzy go, nieraz widziała go, stojąc na balkonie i paląc papierosa. 
Zatem przechodzi obok niego. Trzyma w ręku gazetę przed momentem kupioną w osiedlowym kiosku. Paskudny wiatr wyrywa kartki z jej rąk, niesie je w jego kierunku. On odruchowo chce je złapać, noga niezgrabnie trafia w piłkę. Piłka uderza ją w głowę, ona upada, uderzając się o ścianę bloku. Pech sprawia, choć to nie pech, raczej przeznaczenie, że rozcina sobie łuk brwiowy, zaczyna intensywnie krwawić. I dalej wypadki toczą się bardzo szybko. On biegnie po samochód, ona opiera się o niego, gdy pomaga jej wsiąść do auta. Szybka jazda na pogotowie, długie oczekiwanie w poczekalni. Ale im nie dłuży się czekanie – on trzyma ją za rękę, oddałby wszystko, żeby ta chwila trwała wiecznie, a w niej też powoli rodzi się podobne pragnienie. 
W tym czasie ja mijam przejście między blokami, widzę krew na krawężniku, wiatr okręca strzępy gazety wokół moich nóg, a porzuconą piłką bawią się dzieciaki.
Tak. Od tamtego pochmurnego dnia widuję ich razem. On nadal w spodenkach, przepoconej koszulce podbija niezmordowanie piłkę, a ona siedzi obok na krawężniku, pali papierosa i lekko uśmiecha się patrząc na jego skupioną twarz. Patrzy zakochana.





sobota, 3 września 2011

Domowe frykasy

Tego lata po raz pierwszy zrobiłam (i mam zamiar robić nadal) domowe przetwory. Zaczęłam od ogórków małosolnych. Piękny brzuchaty dzbanek bolesławiecki idealnie się do nich nadaje. Odkąd w sklepie pojawiły się ogórki gruntowe, na parapecie w kuchni regularnie kiszą się kolejne partie.
Potem przyszedł szał na morele. Najpierw nieśmiało dodawane do ciast, pysznie kwaskowate. Wreszcie wyszperałam przepis na konfiturę. Po nocach wypełniałam słoiki morelami o cudownie pomarańczowym kolorze. Część słoików już rozdałam w prezencie, część sama wyjadłam, reszta, mam nadzieję, przetrwa do zimy:)
A wczoraj suszyłam pomidory. Skorzystałam z przepisu Tomka Lacha. W domu pachniało pomidorowo od suszących się w piekarniku czerwonych warzyw. Co jakiś czas zaglądałam do nich, powoli się marszczyły, zwijały, kurczyły. Po około dwóch godzinach były gotowe, by zalać je gorącą oliwą ze świeżymi ziołami. Na razie na próbę zrobiłam dwa słoiki, jutro sprawdzę jak się udały, przyrządzając makaron z suszonymi pomidorami. Mmmm...


Spodobało mi się robienie przetworów. Najpierw wyszukuję na targu odpowiednie warzywa, owoce, oglądam je, wącham, wypytuję sprzedawcę, czy będą odpowiednie. Potem, w domu, wykładam je na stół, jeszcze raz zachwycam nimi oczy. Myję, przygotowuję. Gdy się gotują, czy suszą, przygotowuję słoiki. Po ich wyparzeniu wycieram dokładnie ściereczką, ustawiam na stole w równych rzędach, dobieram zakrętki. Nie mogę się doczekać, aż zacznę je wypełniać. Po zakręceniu słoików, już z zawartością, nie mogę się na nie napatrzeć, zwlekam ze schowaniem ich do szafki. I jestem z siebie dumna:)

piątek, 2 września 2011

Dobry początek


Rytuały dnia codziennego mają dla mnie duże znaczenie. Na przykład śniadanie. Nie ma nic lepszego na udane rozpoczęcie dnia jak pyszny posiłek, zjedzony z kimś bliskim. Nie mam przymusu rozmowy podczas posiłku, z kimś naprawdę bliskim nie trzeba wymieniać słów, milczenie nie jest krępujące. Wystarczy uśmiech w spojrzeniu. Ewentualnie zapytanie: "Dobre?", mimo że znam odpowiedź ("Pyszne!").

Zatem rytuał śniadania. Rozkładanie talerzy i sztućców. Parzenie kawy. Gorące mleko. Krojenie chrupiącego chleba na drewnianej desce.  Mieszanie drewnianą, ściemniałą łyżką pachnącej orzechami owsianki. Apetyczny zapach jajecznicy ze szczypiorkiem. Chrupiące tosty francuskie. 
Mmm tosty. Przez ostatnie dwa tygodnie szaleję na ich punkcie, jem niemal codziennie. Przyrządził je dla mnie przyjaciel, podał z pyszną domową konfiturą morelową i bananami. Najprostsze dania, okraszone ciepłym uczuciem, są najlepsze. 

Tak, początek dnia, a zatem śniadanie, decyduje o całym dniu. Jeśli jest udane, daje energię ciału, ale przede wszystkim pozytywnie nastraja. Jeśli poranek jest szary, oczy zaspane, głowa ciężka, włosy poszarpane - włączamy jazz, zaczynamy hałasować talerzami i wyciągamy z lodówki mleko. Tak!